Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/76

Ta strona została skorygowana.

nada, nie nada paszoł! Kitajec inny, ruski inny, u Kitajca „karosz“, u ruski nie „karosz“.
Tak tedy zamieszkał Wei-hsin Yang w „atmosferze“ chińskiej, wśród swoich ludzi. Zajazd roił się od włóczęgów i domokrążców jak i on, przeważnie jednak nie głodnych i cało i czysto ubranych, byli to bowiem nie robotnicy, lecz „chodje“, ludzie bardziej okrzesani i zarabiający — jak na Chińczyków — niezgorzej. Nie brakowało i między nimi złodziei, graczów, palaczów opjum, oszustów, bandytów i pijaków, zarażonych rosyjskim zwyczajem picia wódki, rozumie się też, że w murach zjazdu nieraz rozlegały się odgłosy bitek, zwykle prędko uśmierzanych, zaś ponieważ „chodje“ mieli swą organizację i swój sąd, po chińsku drakoński a bezapelacyjny i z natychmiasową egzekutywą, więc naogół panowała pewna dyscyplina i porządek. Na czele organizacji stał ponury i milczący Mandżur, olbrzym ogromnej siły i surowego wejrzenia; zajazdem zawiadywał zaufany domu handlowego stary, mądry Chińczyk, jeden z pierwszych swego czasu „chodjów“ w Moskwie, znający dobrze proceder, miasto i język rosyjski.
Zapisany w poczet „chodjów“ Wei-hsin Yang nie zaraz zabrał się do roboty. Wymówił sobie czas na obejrzenie miasta, co zresztą leżało również w interesie firmy, i chodził po niem, oszołomiony ruchem, wrzawą, bogactwem sklepów, wielkością domów i rozległością placów. Błąkał się, jak w lesie, kierując się