Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/80

Ta strona została skorygowana.

szy raz widział musztrę, i zachwycało go, gdy bez zrozumiałej dla niego przyczyny, wszyscy żołnierze danego oddziałku naraz sztywnieli i zaczynali wykonywać tesame ostre, kanciaste ruchy. Wiedział do czego służy karabin i co znaczy strzelać — więc teraz, patrząc na żołnierzy, wyobrażał sobie, że i on wraz z nimi mierzy do kogoś, strzela i zabija. Wyobrażał sobie, jak on potrafiłby to robić i w duszy był idealnym żołnierzem.
Ale raz zobaczył coś, co go jeszcze więcej zajęło. Oto na skwerze stał człowiek-manekin, na któym żołnierze uczyli się kłuć bagnetem. Rozkraczeni drapieżnie doskakiwali do wypchanego słomą worka, kłując go długimi, cienkimi bagnetami w brzuch, w piersi, szyję i głowę. Wypchany manekin trząsł się i dygotał zupełnie na podobieństwo człowiek miotanego śmiechem. Jeden żołnierz kłuł obojętnie, poprostu, jakby cepem machał lub jakby, wiedząc, że to tylko słomiane straszydło, dziwił się, że mu w to bóść każą. Drugi uderzał bagnetem nieśmiało, nie tając tem, że boi się krwi i ran. Inny znów, splunąwszy w dłonie, mocno ujmował karabin i stawał przed manekinem zaczerwieniony, rzekłbyś, zawstydzony tem, iż przed ludźmi kazano mu zdradzać swą żądzę mordu. Jeszcze inny rzucał się na domniemanego wroga z furją i bił się z nim i kłuł go, przez zaciśnięte zęby wyrzucając przekleństwa. Raz zdarzyło się, że rekrut stanąwszy w bojowej pozycji i już ma-