Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/85

Ta strona została skorygowana.

I jak z rękawa posypały się dziwne i straszne opowieści u Rosjanach, ich dzikich zwyczajach, o wyzysku, jakiego się dopuszczała policja, o katowaniu aresztowanych i więźniów, o okrucieństwach wojsk w zdobytych krajach. O przekupstwie sędziów, urzędników i policji we własnym kraju, o torturach i dziesięciu tysiącach rodzajów śmierci, przewidzianych subtelnie przez kryminalne prawo chińskie za różne zbrodnie „chodje“ oczywiście nie myśleli i nie mówili. Zato wiedzieli dużo o różnych rzeczach, o których z pewnością nie śniło się policji moskiewskiej, bo oni, włóczęgi i domokrążcy, widzieli i wiedzieli niejedno. I ktoby, ich tak słyszał, opowiadających sobie potwornie przekręcane, z iście wschodnim romantyzmem przystrojone historje z podziemi i rynsztoków moskiewskich, przeraziłby się, widząc, jak gwałtowny i nieugaszony żar się w nich jednak tli. Wreszcie rozmowa zeszła na to, ile „chodja“ może zarobić rocznie i jak długo musi pracować, aby módz wrócić przynajmniej zamożnym do Chin.
To ostatnie pytanie zadał Wei-hsin Yang.
Zarządca zajazdu pomyślał chwilę, pyknął ze swej malutkiej fajeczki, przyjrzał się uważnie młodemu „chodji“ i rzekł z lekkim odcieniem szyderstwa:
— A jak liczysz? Ze sznurem czy bez?
— Ze sznurem?
Wei-hsin Yang zdziwił się. Jaki sznur? Nigdy o żadnym sznurze nie słyszał!