Towarzysze jego uśmiechali się tajemniczo. W końcu stary zarządca położył kres tym niezrozumiałym żartom:
— Ile możesz zarobić rocznie — to się da obliczyć, ale to nie jest ważne, bo to woda, płynąca przez palce. A ile zdołasz przywieźć do domu i kiedy — to zależy od tego właśnie, ile i kiedy zdołasz.
Wałęsając się po mieście, znalazł się Wei-hsin Yang pewnego razu wśród ogromnych zabudowań zamku cesarskiego. Wiedział, co to za zamek, bo mu go pokazywano i opowiadano mu o nim, a choć mówiono też, że każdemu dostęp do zamku jest dozwolony, Wei-hsin Yang przez długi czas omijał go z zabobonną trwogą. Bał się krwawego i strasznego ducha, który wśród ścian tych miał błądzić. Raz jednak ośmielił się i wszedł za ludźmi i sankami, które wjeżdżały we wrota otwarte i przez nikogo nie strzeżone. Idąc nieśmiało znalazł się w dużym, pustym i cichym dziedzińcu. Jeden jego bok wyłożony był staremi, spiżowemi działami, zwalonemi na kupę jak drwa, na działach były różne herby, orły jednogłowe, dwugłowe i półksiężyce. Nieco dalej, stały nowe działa, wzięte w nowej wojnie, pręgowate, dziwne, złośliwe choć potrzaskane potwory, plamiste jak pantery, jedne długie, jadowicie wyciągające przed siebie zielonkawe paszcze, inne krótsze, pękate i sierdziste, a jeszcze inne bardzo krótkie, lecz rozżarte i wściekłe
Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/86
Ta strona została skorygowana.