chińskiej i zaczął się żołnierzowi kłaniać i zapewniać go o swym szacunku, o czci jaką ma dla niego, o swem uwielbieniu...
Żołnierz oglądnął się i naraz z całej siły trzepnął Chińczyka pięścią w lewą szczękę.
Wei-hsin Yang trzymając się za policzek w dzikich podskokach wybiegł z podwórza.
Powiadają, że z Kremlu rozlega się przecudny widok na rzekę-Moskwę i dzielnicę zwaną „Zamoskworieczjem“. Jeśli tak, warto się tu było na chwilę zatrzymać, zwłaszcza, że chylący się ku zachodowi dzień był pogodny i grał przepyszną łuną wieczorną. Rzeka z pewnością wyglądała jak strumień płynnego złota, a dalej masa piętrzących się białych domów za nią...
Ale Wei-hsin Yang nawet okiem na tę idyllę wieczorną nie rzucił. Jemu w oczach gwiazdy tańczyły.
Zaś żołnierz, który przecież znalazł w nudnych godzinach warty jakąś rozrywkę, chodził dalej po pustem podwórzu i uśmiechał się z zadowoleniem.
Podegrzał trochę „niechrysta“, podgolił „kitajską mordę“.
Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/88
Ta strona została skorygowana.