Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/90

Ta strona została skorygowana.

niebieski, uśmiechający się spoconą, żółtą twarzą Chińczyk i jego chrapliwy okrzyk „szolk! szolk, szolk![1].

Tu już „chodje“ pracowali na własną rękę. Cierpliwie, powoli, dźwigając na ramieniu ciężki kosz, trzeba było iść ulicą, uważając, czy gdzie w bramie otwartej nie stoi odźwierny, odźwierni bowiem w wielu domach nie chcieli „chodjów“ wpuszczać nawet na schody, raz dlatego, że wogóle w danej kamienicy domokrąstwo było zakazane, powtóre, iż, nie bez racji zresztą, Chińczykom nie ufano i podejrzywano ich zawsze o nieczyste zamiary. Głównem staraniem „chodji“ było dostać się na schody dla służby, które najłatwiej i najpewniej wiodły do serca domu, jeśli jednakże odźwierny nie wpuszczał, „chodja“ chwytał się innych sposobów. Czasem dał się „szwajcar“ ująć drobniejszym datkiem — kiedyindziej „chodji“ udało się wśliznąć do kamienicy w godzinie porannej, kiedy odźwierni musieli się zgłaszać do cyrkułu policyjnego lub zastępowali stójkowych na posterunkach ulicznych. Nieraz „chodja“ manewrował tydzień i miesiąc nawet, próbując wszelkich sposobów, zanim wreszcie wdarł się do kamienicy, wytrwale bronionej przez stróża. Strącany i zwracany ze swej drogi, powracał niezmordowanie z zaciekłym uporem, podobny do obładowanej, niebieskiej mrówki, nie zrażającej się ni-

  1. „Szolk“ — z rosyjskiego „szołk“ — jedwab.