Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/92

Ta strona została skorygowana.

kucając nad koszykiem i czekając z rozwartemi nożyczkami, spoglądał w górę ku niezdecydowanej kobiecie, wzrokiem i rajfurskim przypochlebnym uśmiechem pieszcząc, zachęcając i kusząc.
Czasami udawało się namówić na parę „arszynów“ jedwabiu. Wówczas „chodja“ nie poprzestawał na tem, lecz przedkładał nowy, jeszcze lepszy towar. Szepcąc coś w swym dziwnym, niby rosyjskim, języku, ni to zaklęcia jakieś ni to pochlebstwa, szczerzył w kuszącym grymasie białe zęby i wpatrzony w stojącą przed nim kobietę, niedostrzegalnymi prawie ruchami rąk rozrzucał coraz to nowe barwne lśnienia i błyski. Szeroka, różowa twarz sytej „kupczychy“ o wystających z pod halki grubych łydkach, mięszała się i potniała w niepohamowanem, łakomem, kobiecem, prawie cielesnem pożądaniu. Rozchylały się jej zwilżane szybkim ruchem różowego języka czerwone wargi, kraśniały końce uszu, a zielone oczy zaczynały świecić jak wiszące w uszach wielkie szmaragdowe uralskie kamienie, oprawne w srebro. Poznawał „chodja“ duszę kobiecą, duszę narodu rosyjskiego. Umiał do niej trafiać, miewał ją czasem w palcach, umiał grać na niej niedostrzegalnie, niewidocznie. Uczył się mądrości i potęgi pochlebstwa i tyle wkładał w nie ducha, że czasami dokazywał cudów niesłychanych. Porzuciwszy swych kilkanaście przekręconych słów rosyjskich, pieszczotliwie a cicho zaczynał mówić po chińsku i oto z szumem i pogwizdy-