Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/93

Ta strona została skorygowana.

waniem dogasającego w kuchni samowaru i tykaniem taniego ściennego zegara mięszały się jego dziwnie brzmiące, stare, jak świat, słowa i zdania z rojnych i pełnych blasku bazarów wschodnich, formuły kupieckie, używane od wieków w czcigodnych domach handlowych wielkich miast chińskich, kunsztowne komplimenty i pochlebstwa, przeznaczone dla wytwornych istotek, chodzących z trudnością na stópkach drobnych jak kwiat lilji, dla strojnych dam w zasłoniętych szczelnie wyzłacanych palankinach, noszonych przez wysokich, biegnących równo, noga w nogę, służących. A kiedy już postawił na swojem, „chodja“ zgrzany i znużony walką, dorzucał kilka słów szorstkich i grubych, rubasznych, lecz życzliwych, jak to czyni jeździec, który, zmusiwszy konia do forsownego skoku, szeroką dłonią klapie go po mocno spoconej szyji.
Ale nie zawsze i nie często udawało się „chodji“ tak dobrze. Znacznie częściej wyrzucano go za drzwi i nieraz trzeba się było „arszynem“ psom opędzać, poprzestając na lichym zarobku z tańszych materjałów, branych po długich targach i przymierzaniach przez cuchnące potem i grube kucharki. W dodatku dzieci, ulicznicy i złośliwe miejskie prostactwo dokuczało „żółtym“, a słowo „chodja“ czasem stawało się hasłem do dzikiej nagonki. Wtedy Chińczyk zaciskał w pięści swój lśniący „arszyn“ o ostrych kantach, gotów do walki, zaś w duszy jego odzywała się cała, wściekła, odwieczna nienawiść do „białych djabłów“,