przechodniów, ale oni nie gniewali się o to, przeciwnie, ze śmiechem przeskakując na palcach przez wodę, mówili, że wiosna nadchodzi. Dzieci wybiegały na ulicę i płukały swe trzewiczki w wodzie, z piskiem uciekając przed matkami. Panie z zakłopotanym uśmiechem unosiły sukni, pokazując smukłe łydki w cienkich pończochach, jak badyle wykwitające z grubych, ciepłych „śniegowców“. Zniknął z kopuł cerkiewki biały pokrowiec, odsłaniając ich płomienny lazur, złotemi gwiazdami iskrzący, a teraz oto dzwonki na najwyższej kopule tak się srebrzyście naraz roześmiały, że ponury Tatar, w okrągłej, czarnej mycce, skrzeczący w ciemnej bramie swe „staryje wieszczi wieszczi wieszczi wieszczi“, i zgięty pod ciężkim workiem, aż się zdziwił i oglądnął ciekawie, jakby go coś w plecy pchnęło. Za szybą narożnego sklepu z wiktuałami wielkie, płaskie i żółte kręgi i pomalowane na czerwono kuliste głowy serów świeciły w słońcu, podobne do olbrzymich topazów i rubinów. Mały posługacz sklepowy w białym fartuchu i w białym birecie stanął w progu sklepu i zadarłszy głowę, przyglądał się błękitnemu niebu a przechodzący koło niego pan we futrze i futrzanej czapce ze śpiczastem, aksamitnem denkiem, uśmiechnął się i coś tak wesołego powiedział, ze chłopak poczerwieniał, wdzięcznie spojrzał w stronę oddalającego się pana, a potem zaczął głaskać psa, który się kręcił koło niego.
Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/96
Ta strona została skorygowana.