Strona:Jerzy Bandrowski - Krwawa chmura.djvu/99

Ta strona została skorygowana.

wyraziste, wielkie, czarne oczy oglądały go od stóp do głów, jak jakąś nieznaną, nową rzecz.
— Ty zwarjowałeś, Kitajec? — zaczęła po chwili równym, spokojnym głosem. — Mówię ci, że żadnego różowego jedwabiu nie widziałam i na oczy nawet widzieć nie chcę! Pluć mi na twoje szmaty, na twój kitajski jedwab, ty, oszuście „żółtorożyj!“
— Dlaczego pluć na jedwabia? — zniecierpliwił się Wei-hsin Yang. — Jedwabia droga, kosztuje mnogo, mnogo rubli... Ty nie pluć, ty oddać różowa szolk...
— A czyż ja wzięłam?
Wei-hsin Yang delikatnym ruchem dłoni wskazał swój kosz.
— Byla — niet!
— Tak to ja wzięłam ci jedwab? — skoczyła do niego dziewczyna. — Patrzcie go! A ty czyś nie wychodził z kuchni? Czort jeden wie, coś ty ze swym różowym jedwabiem zrobił, możeś go gdzie schował pod schodami, może go wspólnikowi oddałeś — a teraz do mnie leziesz: oddaj!
— Oddaj! — powtórzył jak echo Wei-hsin Yang.
— Pytają się ciebie: Wychodziłeś z kuchni?
— Wychodzila! — przyznał uczciwie i szczerze Wei-hsin Yang.
— Mówiłeś, że ci brak jakiej sztuki jedwabiu?