datków na moje wykształcenie, on jednak obstawał przy tem, abym przedewszystkiem zdał egzamin dojrzałości a potem dopiero — jeśli zechcę i uczuję prawdziwe powołanie poświęcił się służbie wojskowej nie z musu lecz z wolnej woli i lepiej do dalszej nauki przygotowany. Zastosowałem się do jego życzenia i uczyłem się pilnie, nie zaniedbując równocześnie gimnastyki i służby harcerskiej.
Skończyłem czwartą klasę, a zarazem piętnaście lat i szczęśliwy, nic złego nie przeczuwając, wyjechałem do stryja, aby się przed nim pochwalić dobrem świadectwem i spędzić z nim wakacje. Miasteczko, w którem stryj mieszkał, było pięknie położone w górskiej okolicy nad wielką rzeką, za którą po drugiej stronie wznosiły się na wysokiem wzgórzu malownicze ruiny potężnego ongiś zamku, było to wymarzone letnisko. Można było łapać ryby, chodzić do lasu na grzyby i jagody, wogóle było bardzo przyjemnie, a w dodatku w pobliżu mieszkał też mój przyjaciel i kolega szkolny, Zdziś Zieliński, syn zamożnego obywatela ziemskiego, byłego oficera wojsk polskich i przyjaciela naszej rodziny. Traktowany jako syn rodzony, często w domu państwa Zielińskich bywałem i nieraz przesiadywałem tam dłuższy czas, nie zaniedbując oczywiście stryja, którego co dzień odwiedzałem.
Tu muszę się Czytelnikowi zwierzyć z tajemnicy: Państwo Zielińscy mieli dwie bardzo dobre, miłe i ładne córeczki, siedmnastoletnią pannę Andzię i Stefcię, trzynastoletniego trzpiota. Ze Stefcią byłem w serdecznej przyjaźni i kochałem ją, jak siostrę, zaś panna Andzia, starsza odemnie, poważna i udająca dorosłą damę, tak mi imponowała, że się w niej pokryjomu „szalenie” kochałem i pisywałem do niej wiersze, rozumie się futurystyczne, bo mi to najłatwiej przychodziło. Naturalnie panna Andzia nic o tem nie wiedziała, i, podobnie jak na brata, patrzyła na mnie zawsze zgóry, traktując mnie uprzejmie lecz z chłodną wyniosłością, co mnie jeszcze więcej „rozpłomieniało“, bo widziałem, że kocham się w prawdziwej damie. Zresztą panie — to znaczy pani Zielińska z córkami — z końcem lipca wyjechały na miesiąc na półwysep Helski, nad morze.
Tak na wycieczkach, jeździe konnej, łapaniu ryb i innych przyjemnościach i rozrywkach niepostrzeżenie mi-
Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/10
Ta strona została przepisana.