tknął, wszystko leciało w drzazgi. Choć był Małopolaninem, mówił najchętniej po kaszubsku, którego to narzecza nauczył się głównie w swej wędzarni podczas pracy wśród dziewcząt kaszubskich.
Poznaliśmy się na strądzie. Pan Żebrowski, który czekając widać na coś, tam się ze swoim Dudkiem, czarnym kundlem, przechadzał, zawołał mnie i patrząc mi ostro w oczy, zapytał:
— Ty jesteś Jan Morski, który mieszka u Dawida Długiego, tak? Dlaczego uciekłeś z gimnazjum?
Powiedziałem, że nie uciekłem i opowiedziałem, jak było.
— Dlaczego nie chcesz się uczyć? Czyś przyszedł już na świat bez piątej klepki, czy z jakiegoś powodu zidiociałeś nagle? Może chorowałeś?
Zdziwiłem się.
— Nie rozumiem pana! — bąknąłem — Co to ma znaczyć? Czego pan chce odemnie?
— Bo jakże można być takim idjotą — wybuchnął — żeby móc się uczyć, żyć jak człowiek, odrzucić to wszystko i zakopać się w nędznej wiosce rybackiej! Człowiecze zrozumiej, ja ci dobrze życzę, ja to z dobrego serca! Przecie jesteś mój brat, Polak! Czego tu szukasz, czego tu chcesz. Gwiżdż na mój styl, ale odpowiedz na pytanie — sam sobie.
Nagadałem, jak myślałem i co wiedziałem, a co można streścić w słowach: — Morze, polskie morze!
— Dobrze! — odpowiedział spokojnie, podsuwając mi srebrną papierośnicę ze złotemi inicjałami — Morze! A cóż ty wiesz o tem morzu?
— Mało ale już znacznie więcej, niż przed miesiącem. Dziękuję, nie palę.
A ja siedzę tu sześć lat i zdaje mi się, jak gdyby to były tylko dwa miesiące! Tyle wiem. A cóż ty wiesz? Powiedz cośkolwiek. Naprzykład?
— Że morze jest strasznie bogate.
— Nasze morze?
Pan Żebrowski spoważniał.
— Widzisz! — zaczął tłumaczyć — Musisz wiedzieć, że nasze morze jest dzikie, złe, zmienne, niebezpieczne, we
Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/104
Ta strona została przepisana.