— Pan prawdę mówi? — zapytałem go ze zdziwieniem.
Skinął twierdząco głową i mówił dalej:
— Więc widzisz! Nietrwały śledź jesienny nie może dać jeszcze należytego dochodu, węgorze z początkiem zimy znikają, szprot przyjdzie albo nie — jak to już tak było przez sześć lat, że go nie było wcale — łosoś jest drogi, fląderki nie wchodzą w rachubę, bo nadają się tylko na wędzenie a są bardzo nietrwałe — więc? Gdzie to straszne bogactwo?
— A jednak — ludzie tu żyją!
— Przymierając głodem, w jarzmie niesłychanie ciężkiej pracy, podczas której częściej niż na froncie narażeni są na niebezpieczeństwo życia. Za to mają — tylko chleb nie zawsze — i bulwę, to jest ziemniaki — też nie zawsze. Jo, bulwa!
Roześmiał się grubo, źle.
— Wiesz ty, co to za straszne słowo jest „bulwa“ w tych stronach? To — życie! Całemi milami ludzie będą na plecach dźwigać worki ziemniaków, żeby je mieć — na wszelki wypadek.
Milczeliśmy przez chwilę.
— Ja pana nie rozumiem! — odezwałem się — Po co mi pan to wszystko mówi? Chce mi pan pokazać, że to morze niema dla nas żadnej wartości, że lepiej byłoby je oddać?
Pan Żebrowski znowu się roześmiał.
— Tak nie Powiedziałem i nie mówię. Jakie jest, takie jest, ale to — „Mare Nostrum”, które powinniśmy kochać.
— Kocham je nie słowami, lecz uczynkiem — a pan mnie próbuje zniechęcić.
— E, cymbał jesteś i nie rozumiesz mnie! — żachnął się pan Żebrowski. — Ja ci tylko mówię, że tu są potrzebni ludzie bardzo silni fizycznie i moralnie, zdolni do szalenie twardej walki. Bo życie na morzu to bezustanna walka, nic więcej. Jeśli nie jesteś zdolny do walki, nie wytrzymasz i złamiesz się, a to niepotrzebne i bezużyteczne... Plątał byś się tylko przy morzu... Rybakiem i tak nie zostaniesz, rybakiem trzeba się urodzić!... Więc czego tu szukasz?
Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/106
Ta strona została przepisana.