Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/111

Ta strona została przepisana.
XX.
Rybki tobjaszowe. Ławica śledzi na morzu. Na strąd, na strąd z niewodem!

Dawid Długi chętnie pozwolił mi jeździć na jarnowanie, bo stary już był i głównie zajmował się różnemi rzemiosłami. Potrafił on uszyć nietylko buty nieprzemakalne, ale także czapkę czy spodnie swemu małemu chłopcu, a prócz tego miał warsztat, w którym nadewszystko rad przebywał, bezustannie nad czemś majstrując. To „kształtowal” hebel, to okna czy drzwi, to znów dłuta, czasami ostrzył noże i narzędzia, wogóle nie było rzeczy, którejby zrobić nie potrafił — a we wszystkiem pomagał mu synek, mały sześcioletni Klemens. Chętnie go w jego warsztacie odwiedzałem, bo pachniało tam przyjemnie wiórami sosnowemi, a Dawid rad ze mną gawędził. Przyglądając się jego życiu, mogłem stwierdzić, że przez cały dzień pracował niezmordowanie.
Ale czasami, gdy poranek zapowiadał się pięknie, co Dawid z całą pewnością mógł przepowiedzieć poprzedniego wieczora, przecie wstawał i szedł z maszoperją daleko na swą toń za lasem, a wówczas mogłem robić, co mi się podobało.
Zwykłe chodziłem na strąd ciągnąć „gruf”.
„Grufem” nazywają się małe rybki, jak rybki tobjaszowe, dobijaki i inny taki drobiazg morski, używany jako przynęta do poławiania ryb na haczyki, czyli na wędki. „Groefs“ nazywa się też mały niewód do poławiania tych