Burze trwały wciąż, ale przecież od czasu do czasu mieliśmy po dwa-trzy dni spokoju. Wtedy, mimo iż morze było zwykle wzburzone, rybacy rzucali się do pracy, aby wykorzystać te spokojniejsze chwile, i trzeba przyznać, że pracowali wytrwale, z uporem i nie bacząc na jawne nieraz niebezpieczeństwo, byle tylko jak najwięcej zarobić przed nastaniem groźnej zimy. Teraz nie liczono się już ani z wiatrem, ani z morzem, nie spekulowano na to, czy ryba będzie, czy może, czy powinna być lub nie, lecz zastawiano sieci, jak tylko pogoda pozwalała na wyjazd na morze.
Był połów fląderek, okres tak zwanych „sieci“. W odróżnieniu od naszych sieci lądowych rybak nazywa sieciami haczyki czyli wędki na linach. Na spółkę sieciową składa się pięć działów czyli partów. Każdy spólnik daje osiem niecek, a na jedną nieckę wypada sznur z 600 wędkami, to jest, długiemi na 30 cm., w odpowiedniej odległości od siebie rozmieszczonemi sznurkami, zakończonemi haczykami z przynętą. Zatem jeden spólnik daje 4800 wędek, to znaczy, że na czterech wypada 19200 wędek, że zaś właściciel batu ma prawo do jednego partu czyli do swych 4800 wędek, razem liczba z pięciu partów złożona liczy 24000 wędek i zajmuje na morzu przestrzeń do 7 kilometrów. Oto co rybacy nazywają „sieciami“.
Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/123
Ta strona została przepisana.
XXIII.
Dziewiąta fala.