Eryk, czterdziestoletni żywy rybak z bujną czupryną i szpiczastą bródką — podobny trochę do malarza — uśmiechnął się. Wychyliwszy się z łodzi, patrzył przez chwilę w wodę, a potem rzekł:
— Pomuchli dziś nie będzie wcale, bańtków — mało co więcej jak dwa centnary.
— Można to naprzód wiedzieć?
— Jo.
Zaczął mówić Józk:
— Jak rolnik zna swą rolę, tak rybak zna morze. Na lądzie ziemia jest lepsza lub gorsza — tak też na morzu grunty są różne. Jest grunt lepszy i gorszy. Rybak to wie. Weź nasze tonie wangorzowe. Naprzeciw każdej toni wangorzowej na Mulmjerzu jest toń lososowa na Bałtyku — jedna lepsza, druga gorsza. Dlatego żadna toń nie jest własnością maszoperji, ale wszystkie maszoperje co rok tonie zmieniają, póki znów nie powrócą na dawne miejsce. Tak dobrze rybacy znają swe grunty.
— Ale jak do nich trafiacie? Jedziemy do „kuli“, jo? Jesteśmy od niej daleko czy blisko? W jaki sposób to oznaczysz?
— Po farwie wody — naprzykład. Choćby tylko to jedno. Rybak ma czas, godzinami wpatruje się w wodę i takie ma oko, że się na sążeń nie pomyli... Zna każdy fałd w gruncie jak policjant każdą dziurę na swej ulicy... Takich znaków i sposobów jest dużo... Nic trudnego!
— Tylko trzeba umieć! — mruknął Anton.
— Jak wszystko! — dodał Eryk — Ale douka dziś fajn! Nawet słoneczka nie widać!
Tak rozmawiając, pracowaliśmy paczenami równo, miarowo, póki z mgły nie wynurzyła się samotna, melancholijna preka z łachmanem, udającym chorągiewkę. Przypomniała mi żywo naszego pociesznego stracha na wróble w pustem polu. W chwilę później runęła na dno łodzi i zaczęło się „zbieranie sieci“, praca ciężka i wymagająca wielkiej siły.
Wykonał ją niski, ale barczysty Eryk.
Stojąc na przodzie łodzi, wyciągnął z wody sznur i zwijał go, podczas gdy Kąkole pomału wzdłuż linki wiosłowali. Gdy się jaka fląderka ukazała, Eryk uderzał nią
Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/131
Ta strona została przepisana.