Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/135

Ta strona została przepisana.
XXV.
Burze Wszystkich Świętych. O dziwnych wędrówkach węgorzy. Kot morski. Siła węgorzy. O mięsie w zaczarowanym żaku.

Dzień robił się coraz krótszy, pogoda coraz płaczliwsza, zaś burze jesienne zrywały się coraz częściej, aż pod koniec października wybuchnęły z taką siłą, że najśmielsi nawet wyrzekli się nadziei dalszego połowu węgorzy. Padło tedy hasło:
— Żaki na kraj!
Znaczyło to, iż maszoperje urzędowo połowu węgorzy zaprzestają i że żaki należy wyciągnąć na ląd. Zaczęła się tedy żmudna praca wyciągania żaków, płukania ich, zwożenia do wioski z toni nieraz odległych i rozwieszania, aby wyschły. Tak samo trzeba było zwieźć setki długich, bukowych pali i dziesiątki kóp lejpra. Równocześnie dziesiątki łódek szukały na morzu i na zatoce żaków odniesionych przez wzburzone fale. Cała wieś wszystkie pażyce czyli łąki, wszystko było obstawione i zastawione temi lejowatemi sieciami, które, po doprowadzeniu do należytego porządku, miały zniknąć, aby wynurzyć się znowu na światło dzienne dopiero pod koniec przyszłego lata.
Dzień Wszystkich Świętych był dla mnie bardzo smutny. Przedewszystkiem budził we mnie mnóstwo bolesnych myśli i wspomnień, bo przecież był to dzień poświęcony pamięci mych ukochanych, a ci już wszyscy