Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/14

Ta strona została przepisana.
II.
Pierwszy raz widzę morze.

Była to pierwsza moja większa podróż w życiu.
Jechaliśmy wagonem przepełnionym, w wesołym ścisku ludzi jadących z uroczych, pięknych miejscowości, w których chwile odpoczynku spędzili. Było wprawdzie niewygodnie i ciasno, ale przez ramiona i plecy pasażerów widziało się migające w oknach wagonu coraz to inne widoki, zawsze słoneczne, jasne, pogodne. Po pewnym czasie udało nam się ze Zdzisiem przysiąść na jednej ławce, a nad wieczorem zdobyliśmy szczęśliwym zbiegiem okoliczności miejsca przy oknie. Teraz dopiero, patrząc na szerokie pola z zachodzącem nad niemi czerwonem słońcem, zdjęliśmy plecaki, dobrze wyładowane zapasami żywności, wśród których nie brakło oczywiście pieczonych kurcząt. Obgryzując z apetytem udka i skrzydełka, przyglądaliśmy się krajobrazowi, poczem, gdy noc zapadła, usnęliśmy w swych kącikach twardo, niewiele robiąc sobie ze ścisku i gwaru.
W Warszawie zabawiliśmy tylko jeden dzień. Zwiedziliśmy pobieżnie miasto, Łazienki i Wilanów. Byłem zdumiony ogromem naszej stolicy i jej nadzwyczajnym ruchem. Niema co mówić — naprawdę wielkie miasto. Oczarowany wyszedłem z Łazienek, zachwycony wracałem z Wilanowa — i od tego czasu oba pałace tych królewskich ogrodów śnią mi się niekiedy, a sen ten zawsze uważam za piękny. Zaimponowała mi też wielkość Wisły pod War-