— Na morzu tak nie można! Tu trzeba twardych ludzi!
— A czy pan jechałby na paczenach, jakby pan miał dobry wiatr?
Pan Żebrowski strzelił we mnie zezem.
— Jo! Tak myślisz. A dlaczegóż to ja muszę ciebie — do siebie wołać?
— Bo pan dużo wie, a nie ma komu powiedzieć.
— Hm. Jo.
Zrobił taką groźną i chmurną minę, że się zląkłem i pomyślałem, że mnie za drzwi wyrzuci. Wiedziałem już, że to fantasta. Ale nie, czy miał do mnie słabość, czy też istotnie pragnął się przed kimś wywnętrzyć, nie wiem już, dość, że znów zagadnął mnie szorstko:
— Coście wczoraj przywieźli?
— Szproty! — odpowiedziałem posłusznie.
— Ale jakie szproty?
Nie wiedząc, co odpowiedzieć, bąknąłem:
— Dzikie!
— Dziki osioł jesteś! — huknął pan Żebrowski — Myśl, nie rób „witzów“.
— A jakież mogą być szproty? — rzekłem już z pewną „tremą“, bo czułem, że jestem głupi.
— Mogą być szproty świeże, ułowione przez jedną noc — i szproty z dwóch, pięciu i dziewięciu nocy. To znaczy: rybak wywiózł na morze sieci wczoraj, a dziś przywiózł ryby. To szproty świeże, z jednej nocy. Kiedyindziej zaś z powodu burzy przywieźć ich następnego dnia nie mógł, burza trwała dwa, trzy, cztery i dziesięć dni, a sieci wciąż leżały w morzu.
— A czy to rybom szkodzi?
— Szkodzi i nawet bardzo. Jak wiesz, szproty łowi się w mance, sieci o oczkach 1 cm kwadr., tak? Ryba szarpiąc się, drażni skrzela, które się przekrwawiają, skutkiem czego ryba ginie, nieżywa leży w morzu, a im dłużej to trwa, tem ryba jest gorsza. Lecz rybacy takie ryby sprzedają a handlarze kupują, bo one szkodliwe nie są, ale po uwędzeniu wygląd mają lichy, brzuchy przeważnie rozpękane, a smak jakby waty. Przez pierwszorzędne szproty — podkreślił pan Żebrowski z naciskiem — po-
Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/161
Ta strona została przepisana.