nianych korków po przykościelnych kamieniach lub zmarzniętym piasku i — cisza, pustka, wicher i szum bezlistnych kasztanów, bijących na placu przed kościołem niskie pokłony. Było bardzo smutno.
Jakoś na tydzień przed Bożem Narodzeniem przyszła do mnie znowu paczka — nie paczka, ale ogromna paka, wielki, wyładowany kosz tak ciężki, że i tym razem nie obeszło się bez krowy Dawida i bez wozu. Było co wieźć i dźwigać, ale — opłaciło się setnie. Naturalnie — znowu od państwa Zielińskich! Wywindowaliśmy z Dawidem kosz do mnie na górę, gdzie mogłem spokojnie rozpakować i rozejrzeć się w darach.
Więc przedewszystkiem — dwa listy, które odłożyłem na potem, bo — nie wstydzę się powiedzieć — tęskno mi było do lądowych dostatków. To co? Sam zapach mówi — jabłka! Przepraszam bardzo, ale przedewszystkiem jedno — zjem. Dalibóg „szmaka“ lepsza nawet od — solonego węgorza! Dalej: gruszki, orzechy włoskie, laskowe, śliwki suszone — dużo! Oho, figi! Dawno nie widziałem, któż tu o figach myśli! A to? Również sam zapach doskonały mówi: wędliny! Zwoje kiełbasy, mój ulubiony salceson, wędzonka — na śniadanie znacznie lepsza od słoniny — znowu kiełbasa siekana, kiszka — mnóstwo, mnóstwo znakomitych rzeczy! I — słonina, potężny połeć!
Zacząłem wędrówkę na dół, do Dawidowej. Słoniną jej niezbyt zaimponowałem, bo sami niedawno zabili tucznego wieprza, ale ucieszyła się. Wędliny zaimponowały jej trochę więcej. Worek z jabłkami, których część sobie odsypałem, zmiażdżył babinę, gruszki także, a figi oczarowały Klemensa.
Dumny byłem z siebie tego wieczoru.
A zgadnijcie dlaczego, moi mili czytelnicy?
Czy dlatego, iż mogłem zaimponować biednym rybakom? Dlatego, że miałem tak zamożnych a dobrych przyjaciół? Dlatego, że mnie, a nie komu innemu przysłano tyle dobrych rzeczy?
Nie, nie i nie!
Dumny byłem z tego, że ten daleki a ukochany mój ląd jest taki bogaty, że tam rodzą się takie śliczne, won-
Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/167
Ta strona została przepisana.