no, osobliwie! Ale teraz to już minęło! Mamy swoją kolej! Wystarczy napisać karteczkę — a już jest bulwa, węgiel, mąka, nafta. A nafta wtedy — o, Janku! Nafta za dawnych czasów, ohoho!
Teraz dopiero w całej pełni mogłem zrozumieć i ocenić znaczenie kolei na półwyspie Helskim.
W lecie, to jest podczas sezonu, ta linja kolejowa wygląda dobrodusznie i trochę pociesznie, kąpielowo. Tłumy ludzi, przeważnie pań i dzieci, wesołe powitania, pożegnania, „kłaniaj się cioci Maryni! A pisz! Nie zapomnij powiedzieć Władziowi! Nareszcie przyjechałeś! Dzieci! Tatuś przyjechał!“ Dobrze. I paczki, paczki, „a co tatuś przywiózł”, „doskonale wyglądacie, pędraki“, „a Jadzia czarna jak żuk”, kwiaty, owoce, śmiech, uśmiechają się konduktorzy i nawet parowóz parska śmiechem i leci dalej do Helu, gwiżdżąc i dzwoniąc wesoło.
Ale jednego dnia tor pustoszeje i pozostali na stacjach długo wpatrują się w biegnący „do kraju“, pełny pasażerów pociąg — ostatni w sezonie. I na torze robi się cicho, nie dzwoni dzwon, nie gwiżdże przenikliwie gwizdek parowozu i przy przechodzeniu toru nikt się już na prawo ni lewo nie ogląda. Pociąg przestaje istnieć, nie wchodzi w rachubę.
Późną jesienią ruch się ożywia, ale jakże niepodobny jest do letniego! Już wieczorem wędzarnie ustawiają przed stacją między torami całe piramidy i stosy skrzynek z wędzoną rybą. Funkcjonarjusze ambulansu pocztowego i wagonu towarowego muszą się dobrze zwijać, aby nadążyć z ładowaniem towaru. Na stacjach widać przeważnie rybaków w grubych „trojerach“ (sweatrach) pod kurtkami, w skorzniach a nierzadko w zydwestkach, kręcą się wędzarze, kupcy, pośrednicy — a wszystko i wszystkich czuć rybami. W dnie targowe widać jadące do Pucka lub Wejherowa rybaczki z wielkiemi koszami. Jadą na targ.
Ale dopiero kiedy nadejdą ryczące sztormy, wichura śnieżna lub mgły, dzwoniący i gwiżdżący, zasapany parowóz helskiego pociągu nabiera prawdziwego wyglądu i znaczenia. Wicher wyje niesamowicie; las trzeszczy, morze ryczy, po wybrzeżu, dudniąc, przewalają się fale, a maszyna stuka rozgłośnie, rytmicznie, i to dzwoniąc
Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/181
Ta strona została przepisana.