ci, co było dla niego wielkiem dobrodziejstwem. Ale był sam i nie miał nikogo, ktoby dbał o niego. Sąsiadki pomagały, jak mogły i pomagały chętnie, ale przecie dużo jest takich rzeczy, które tylko żona może zrobić. Trzeba wiedzieć, że na łodzi ubranie bardzo prędko się niszczy, a zwłaszcza spodnie wycierają się z tyłu o ławeczkę aż do bielizny włącznie. Więc biedny rybak chodził zaniedbany i nieraz obdarty. Otóż pewnego dnia przed południem a dzień był piękny, słoneczny — do izby weszła nagle umarła żona rybaka, ale w tak żywej postaci, że rybak zapomniał, iż żona umarła. Zjawisko zaczęło się użalać nad losem i zaniedbaniem rybaka.
— Nikt o tobie nie myśli, nie dba, nikogo przy sobie nie masz, biedaku! A jaki podarty ten twój żakirt! Daj mi go, zaszyję ci...
Rybak zdjął żakirt i podał go żonie, która wyjęła igłę ze ściany, gdzie ją zwykle przechowywała i zażądała nici. Rybak nie wiedział, gdzie są nici, zaczął szukać i dopiero w komorze je znalazł. Kiedy wrócił, zastał żonę siedzącą w smutnem zamyśleniu z żakirtem na kolanach.
— Zapóźno! — odezwała się. — Muszę już iść!
Zaczął ją błagać, żeby nie odchodziła, ale ona uśmiechała się tylko smutno i powtarzała wciąż, że musi iść. Wreszcie położyła żakirt i wyszła, za nią wyszedł jej mąż. Szli strądem, rybak widział ją doskonale. Prosił ją, żeby jeszcze przyszła — odpowiedziała, że nie może i nagle rozpłynęła się w mgłę i zniknęła.
Mnie się to opowiadanie bardzo spodobało.
Rybacy niezłomnie wierzą, że ludzie się po śmierci pokazują i dużo o tem opowiadają. Przytoczę tu jedno takie opowiadanie również bardzo piękne.
Pewien gbur koło Swarzewa orał. Naraz zobaczył na swem polu człowieka, sąsiada, którego znał i o którym wiedział, że od lat nie żyje. Człowiek ten szedł bruzdą a od czasu do czasu schylał się i robił taki ruch ręką, jak gdyby coś rzucał, ale w rzeczywistości nie rzucał nic.
Rybak domyślił się, że to duch. Zaciekawiony poszedł za nim i zauważył, że ten duch schyla się, jak tylko kamień jaki na roli zobaczy, kamień ten niby przerzuca na sąsiednie pole, które za życia do niego należało. Gbu-
Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/197
Ta strona została przepisana.