Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/205

Ta strona została przepisana.
XXXVI.
Zbliża się wiosna, rybacy oglądają się za łososiami.

Przez cały Wielki Post wyjeżdżaliśmy na szproty gdy to było możliwe, bo to jest właśnie czas, kiedy ryb je się najwięcej.
Pan Żebrowski, który jest zapalonym wielbicielem tej małej rybki, dużo mi o niej opowiadał.
Nasz szprot jest wprawdzie rodzonym bratem szprota norweskiego, ale nie przybywa do nas od wybrzeży Norwegji, lecz żyje stale na Bałtyku i dlatego jest szprotem naszym, polskim.
Dawniej szprotów nie jadano, przeciwnie gardzono niemi i używano ich głównie na nawóz. Nie wiedziano, że wartość odżywcza tej rybki nie ustępuje wartości baraniny, dalej, że zawarta w niej wielka ilość tranu robi z niej pożywienie nadzwyczaj wskazane dla niedokrwistych osób, które tranu nie znoszą. Szprotki są też znakomitem pożywieniem dla dzieci, które chętnie te rybki jedzą.
Pierwsza poznała się na szprotkach Norwegja, która też wędzi i przerabia bardzo dużo tych ryb. Za Norwegją poszły też kraje nadbałtyckie, głównie Łotwa, gdzie w Rydze powstał cały szereg różnych przetwórni szprota i skąd pochodzą tak zwane kilki rosyjskie. Te kilki to nic innego, jak zwykłe szproty. Gdańsk tę gałąź przemysłu rybnego poniekąd lekceważył, mimo, iż bez trudu mógł ją w znacznej części opanować. Ale, jak