się patrzeć na nie pod innym kątem widzenia, ze stanowiska rybackiego. Wielkie Morze jest niewątpliwie bardzo piękne, jednakże w porównaniu z zatoką jest próżne. Połowy odbywają się na niem stosunkowo rzadko, gdy na Małem Morzu prawie zawsze jest ruch, uwijają się pomarenki, coś się dzieje, widać życie. Kolory nie pociągały mnie już, wiedziałem, że to tylko rewy, nad któremi woda się mieni, a w tej wodzie nic niema. Piękno malarskie ustąpiło miejsca treści, pięknu rzeczywistości, walki, pracy.
Nareszcie przyszedł dzień, w którym pierwszy raz miałem ciągnąć niewód. Wyznaję, byłem wzruszony.
Podobnie jak przy wydawaniu niewodu śledziowego i szprotowego, naprzód złożono wszystko na wielkiej łodzi, do której siadło czterech rybaków. Pozostawiwszy jeden koniec liny na lądzie, łódź ze stosem sieci i lin wyjechała na morze, gdzie zatoczyła półkole, otaczając toń. Na znak, dany z łodzi podniesionem wiosłem, my na lądzie zaczęliśmy ciągnąć linę jednego skrzydła, podczas gdy zmierzająca do lądu łódź ciągnęła drugą, do której po przybiciu łodzi wprzągnęła się pozostała część maszoperji.
Więc: Mamy na brzegu końce lin obu skrzydeł niewodu, który w wodzie stanowi ścianę od dna aż do powierzchni, bo dolna jego część, obsadzona kamieniami, wlecze się po dnie, gdy górną utrzymują pływaki.
O ciągnieniu niewodu mogę powiedzieć jedno:
Czego się tknąć w rybołóstwie — to parzy!
Do ciągnięcia laskornu używane są specjalne szelki — pas, złożony z drewnianych półobręczy, które się związuje na biodrach. Od tego pasa idzie sznur z małym drewnianym guzikiem. Guzik ten zarzuca się na linę niewodu tak, że zaciąga się węzeł, a wtedy ciągnący przekłada linę niewodu przez ramię i ciągnie ją, wagą całego ciała podając się w tył. Jest się w całem znaczeniu słowa wprzągniętym w łańcuch ciągnących tak, że trzeba w rytm kroków stąpać i stosować swój wysiłek do nich — a przytem po kostki brnie się w piasku, gdy równocześnie lina wżera się w ramię, wywołując palący ból. Tak trzeba iść aż do końca wybrzeża, poczem wraca się, przywiązuje znowu do liny i ciągnie — od rana do wieczora!
Otóż ciągniemy i powoli zbliża się do brzegu beczułka,
Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/212
Ta strona została przepisana.