rewy. Dlaczego zeszedł ze sztimersztrychu — nie wiem, lecz nie posądzam go o złe zamiary — jak to potem robili rybacy. Mnie się zdaje, że przeciwnie, ten statek dlatego zjechał na szur, że bał się, iż na szlaku parowców może wjechać na linki pławnicowe. Zapomniał jednak o tem, co go zresztą nic nie obchodziło, że noc była pogodna i że rybacy w takie noce często zostawiają niewody w morzu. Tak też było i tego dnia. Ogromny niewód sięgał aż na kilometr w morze a statek albo go nie zauważył albo też spostrzegł zapóźno, skutkiem czego przeciął go na pół. Było to pod samą Jastarnią. Myśmy wprawdzie widzieli znaki, jakie rybacy z brzegu dawali, ale statek ich prawdopodobnie nie zauważył. Rybacy natychmiast za nim pogonili, chcieli go zatrzymać — napróżno, nie chciał z nimi gadać, nie odpowiedział ani słówka i umknął. Nazywał się „Krystjanja“ ale jakiej był narodowości, nie pamiętam.
Wkrótce miałem nadzwyczaj zabawne zdarzenie z łososiem, który jak mówią rybacy, „dostał lichy rozum“, to znaczy, był czemś tak wstrząśnięty, że zupełnie zgłupiał.
Było to tak:
Wracaliśmy z Józkiem czółnem z lasu — zatoką, niedaleko brzegu i to płytkiemi miejscami. Tam zresztą wszędzie płytko, tak, że bat, zwłaszcza obładowany, gdzieniegdzie nawet nie przejedzie. Widać było każde ziarnko piasku na dnie, zwłaszcza, że dzień był słoneczny a woda czysta. W jednem miejscu, niedaleko Szkolnego Ogrodu, między „pierwszemi choinami“ a starym cmentarzem borowskim, ujrzeliśmy w wodzie jakiś niezwykły czarnosrebrny przedmiot. Zbliżywszy się, spostrzegliśmy, że to łosoś, który stoi w wodzie na głowie.
— Co mu się stało? Zwarjował? — rzekłem zdziwiony, pokazując go Józkowi.
Dał mi znak głową, żebym milczał i szepnął:
— Lichy rozum dostał! Spróbujemy go złapać!
— Czem?
— Rękami. Wyciągnij ramię i łapaj, ja podjadę...
W stosownej chwili przechyliłem się przez burtę łodzi, złapałem łososia, ale śliska ryba tak mi się wysmykała, że omal jej nie wypuściłem.
Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/227
Ta strona została przepisana.