Pan Żebrowski nie wierzył w wędrówkę łososi, utrzymywał natomiast, że łosoś rzeczny a morski to dwie zupełnie odmienne ryby.
— Owszem, są łososie wiślane czyli srebrne, żyjące w kalnej wodzie u ujścia naszych rzek, ale to znowu zupełnie inny łosoś, a takie łososie, jak nasze, z czerwonemi centkami też się czasem w naszem morzu pojawiają, lecz są mniej cenne — zresztą tu trafiają się też czasami i nasze pstrągi rzeczne, które odmiennie niż na lądzie, żyją tu karnami, choć zwykle nie żyją gromadnie... To są cuda! Ale nasz łosoś bałtycki to łosoś bałtycki i nic innego! Zresztą może się mylę! Nie jestem ichtjologiem! Zbadaj ty, ja nie mam czasu!
Tu zaczął mi wykładać:
— Nauczyłeś się rybołówstwa — więcej nie potrzebujesz, bo rybakiem i tak nie będziesz. Wiesz dużo — i nic.
Teraz dla ciebie tylko — albo statek, albo Gdynia i szkoła. Dobrze, że to nasze rybołówstwo widziałeś, bo ono — zmieni cię z gruntu. Tu przeszedłeś szkołę klasyczną, jak gdybyś Homera czytał. Dowiedziałeś się coś trochę o wietrze — komu dziś w marynarce wiatr potrzebny! Dawniej to była marynarka — na statkach żaglowych, jo, kiedy trzeba było w ciemną noc biegać podczas burzy jak zając po masztach i rejach, ale dziś — konduktor tramwajowy może być marynarzem. Dawniej, kiedy manc nie było, rybacy w zimie w ciemną noc wyjeżdżali na szproty z małemi niewodami, po połowie jechali z rybą do Gdańska i na drugą noc dopiero wracali, a na drogę nie mieli nieraz nawet chleba, tylko kawałek solonego węgorza i burak cukrowy albo brukiew dla ugaszenia pragnienia — tak, to było co innego... Dziś rybołówstwo zwyrodniało i rybacy już nie ci, co dawniej... Im się uśmiecha hotelarstwo, nie rybołówstwo...
— A pan by w zimie pojechał na całą noc z niewodem na szproty? — zapytałem.
— Chłopie, był czas, kiedy ja się tu rozbijałem po całem morzu, jak warjat. Pomarenk nie pomarenk, kuter nie kuter, co chcesz! Dziś, żebyś mi dwadzieścia złotych za godzinę dawał, wolałbym ci dwadzieścia złotych dodać, byle nie jechać! Mam już dość! Czemu ja mam wciąż pracować na morzu, w sztormie, w douce, w deszcz czy
Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/234
Ta strona została przepisana.