Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/28

Ta strona została przepisana.
IV.
W wiosce rybackiej.

Kiedy nadeszła południowa pora, ubraliśmy się i w ślad za innymi letnikami, stękając, powlekliśmy się do wioski.
Mówię „powlekliśmy się” dlatego,iż byłem tak osłabiony kąpielą w morzu, upałem, głodem i nieznośnem pragnieniem, iż ledwo włóczyłem nogami, a droga wiodła przez gęsty, głęboki piasek.
Ze względu na piasek letnicy — jak to mogłem zauważyć — chodzili przeważnie w pantoflach najrozmaitszego kształtu, panie zaś wszystkie miały zawiązane na głowie różnobarwne chusteczki, chroniące włosy od wiatru i piasku.
— Ciekawy jestem, czy rybacy robią takie ceremonje z morzem! — rzekłem do panny Andzi.
— Rozumie się! Wszyscy chodzą w lekkich pantoflach letnich albo w „korkach”, czyli chodakach z grubemi, drewnianemi podeszwami, a prócz tego kobiety noszą czarne chustki, któremi podwiązują brody i przewiązują uszy tak, jak gdyby je zęby bolały. Och, jak mi się jeść chce!
— Mnie też. Ale jeszcze więcej pić! — rzekłem.
— Zaraz pójdziemy na piwo do oberży „Pod bałtyckim łososiem”. Tu taki zwyczaj. Wszyscy przed obiadem piją piwo gdańskie albo słodowe.
Wypiwszy po szklance piwa, poszliśmy dalej, kierując się nad Małe Morze, gdzie pani Zielińska wynajmowała