rzekłem — To już jakby jezioro a nie morze. Widać brzeg po drugiej stronie, fal niema żadnych... Tylko te łódki na brzegu i łodzie żaglowe... śliczne... Na to mógłbym patrzyć do końca życia i nie znudziłoby mi się...
— Idź ty! — oburzył się na mnie żartobliwie Zdziś — A cóż ty masz na tem swojem Wielkiem Morzu? Przecież ono jest puste, smutne... Czasem daleko pokaże się jakiś statek albo motorówka i na tem koniec. Tam życia niema! Tu jest ruch, łodzie, żaglówki, tu możesz coś zobaczyć, tu jest weselej... Mówią, że w zimie siedzą tu gdzieś łabędzie, foki bywają, mnóstwo ma być ptactwa! Mewy, wrony, całe stada szpaków!...
— Mówisz, że tu mało morza! — odezwała się znów pani Zielińska — Masz słuszność, mało mamy morza. To też to się nazywa — Małe Morze. Ma wszystkiego zaledwie około 250 kilometrów kwadratowych, niewiele! Ale to jest naprawdę nasze morze wewnętrzne, zupełnie, czysto polskie. Na jego brzegach panuje niepodzielnie polska mowa. Tam na przeciwko jest Puck i Gdynia, już chluba i perła Polski, przyszła kolebka naszej potęgi morskiej, tu na samym cyplu półwyspu leży Hel, przyszła strażnica naszych wód.
— Ale Gdańsk! Gdańsk, mamusiu! — rzekł Zdziś.
— Gdańsk jest niemiecki! — twardo i z niechęcią w głosie potwierdziła panna Andzia.
— Nieprzewidziane są wyroki Opatrzności i widzimy już niejeden Jej cud! — odpowiedziała pani Zielińska — Kaszubi uważają się za dzieci Gdańska, który nazywają swoją matkę. I kochają Gdańsk nawet zniemczony, dlatego, że to — ich miasto. O tem zawsze pamiętali i nie zapomną nigdy... My zaś teraz powinniśmy myśleć przedewszystkiem o pracy nad tem, co posiadamy, bo jeśli chcemy coś zdobyć — to jedyny sposób.
Te niewyszukane, proste słowa zacnej pani zrobiły na mnie tak głębokie wrażenie, że aż dusza we mnie zadrżała. Nie rozumiałem tego wówczas, ale czułem, że padły słowa bardzo ważne. To też do dziś mam je w pamięci.
W tej chwili przybiegła do nas Stefcia, która przez cały ten czas rozmawiała z jakimś młodym rybakiem.
— Mamusiu, mamusiu! — wołała uradowana — Pa-