węcierza wyciągnąłem — tak mi nieporęcznie szło i taki był ciężki z powodu nasiąknięcia wodą. Tym razem jednak nie ustąpiłem i choć sobie zupełnie przemoczyłem harcerską koszulę i spodenki, przecie żak wyciągnąłem. Bóg mnie za szczery wysiłek wynagrodził, bo tym razem było kilkanaście węgorzy i z pół kopy fląderek.
— To jest dobry fang (połów)! — pochwalił mnie drugi towarzysz Dawida.
— Zabij teraz pal! — rzekł znów Dawid, podając mi pięciofuntowy, dębowy młot — Tylko uważaj, żebyś nie upuścił młota.
Wydawało się to łatwe, ale znów szło bardzo ciężko. Spojrzałem pytająco na Dawida, który mi się z uśmiechem przyglądał.
— Trzeba naprzód palem wymacać dziurę w gruncie! — objaśnił.
Tak, teraz poszło łatwiej, ale z góry z całym rozmachem walić w głowę pala, stojąc na tańczącej łodzi, nie było rzeczą prostą i raz się porządnie palnąłem w lewą rękę, co widząc Dawid, natychmiast mnie zluzował.
Wyjarnowaliśmy w ten sposób trzydzieści żaków, czyli, jak to nazywał Dawid, dwie „linki”, ale co znaczy „linka”, wówczas jeszcze nie rozumiałem. To też pomówimy o tem później przy sposobności. Przez cały czas szczerze podziwiałem siłę i zręczność Dawida, który pracował niestrudzenie, mimo iż, jak mi sam powiedział, skończył już 66 lat. Rzadko spotkać taką rzeźkość i siłę u ludzi lądowych. Ale też ryb, tak węgorzy jak fląderek, mieliśmy na łodzi kilka centnarów, jak Dawid obliczał, przeszło cztery.
— Przeszło cztery centnary! — wykrzyknąłem zdziwiony — Nigdy takiego mnóstwa ryb nie widziałem! A jeszcze z pewnością i na drugich łodziach coś mają! Cóż wy z taką masą ryb zrobicie?
Nie przypuszczałem nawet, iż poławiane ryby można liczyć na centnary. Gdzież mogłem widzieć taki połów ryb? Cóż ludzie na lądzie wiedzą o rybach!
— Dawniej nieraz bywało po dziesięć centnarów na łódź jednego dnia.
— I więcej! — w trącił drugi rybak.
Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/49
Ta strona została przepisana.