szcze bliżej huśtało się na morzu kilka czarnych, do pływających żuków podobnych czółen, a po lewej stronie tuż przy brzegu łódź objeżdżała „linkę“ żaków. Trochę dalej grupka ludzi pracowała przy wyciągniętej już na piasek łodzi, na której coś świeciło.
Chcąc udać się do tej łodzi, aby zobaczyć, co się tam świeci, raz przebiegłem wzrokiem morze i plażę, aby czegoś nie pominąć i wówczas ujrzałem — ku niepomiernemu swemu zdumieniu wyłażące z wody na ląd jakieś wielkie, długie obłe ciało, lśniąco-czarne jakby z lanego żelaza i wodą ociekające. Ryba? Niepodobieństwo! Nie słyszałem nigdy o rybach, któreby wychodziły z wody na piasek i w dodatku miały nogi, choćby tylko dwie przednie i to skarlałe. Oczywiście, wiedziałem jak foka wygląda, ale w pierwszej chwili tak byłem jej pojawieniem się zaskoczony, że poprostu nie wiedziałem co myśleć.
Tymczasem zwierzę, poleżawszy trochę, jakby zmęczone, poczołgało się z trudnością parę kroków naprzód.
Chciałem zawołać na rybaków, bo zdawało mi się, że nikt foki nie zauważył — ale grubo się myli, kto sądzi, że rybak, zajęty swą robotą, nie widzi, co się dokoła niego dzieje. On nietylko wszystko widzi, ale zawsze wie, co ma zrobić i natychmiast robi. Już jeden rybak zabiegał foce drogę od morza, krzykiem i wymachiwaniem długim wiosłem zaganiając ją dalej na piasek, podczas, gdy drudzy rybacy, również w wiosła zbrojni, pędzili mu na pomoc, wołając „Zelint! Zelint!“, które to słowo, z niemieckiego „Seehund“, w narzeczu ich oznacza psa morskiego, inaczej fokę.
Nie długo trwało polowanie, bo foka porusza się na lądzie bardzo powoli i z wielką trudnością. Napróżno, szczekając we właściwy sobie, skowyczący sposób, starała się wycofać w morze. Rybak, który jej do niego dostęp odciął, uderzył ją wiosłem w nos i foka natychmiast padła trupem.
Teraz zbiegli się wszyscy, aby łup oglądać.
Pobiegłem też i ja.
Foka była duża, wagi — jak mówili rybacy — co najmniej czterech centnarów, nietyle czarna, jak się na