Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/66

Ta strona została przepisana.

brzegu w jednem miejscu nasze bandery biało-czerwone i nanizane na sznur różnobarwne małe bandery innych narodow i państw... Nalewo wysoka biała kolumna latarni morskiej, nawprost w światłości morskiej sylwetka białego wielkiego parowca. I to szerokie tchnienie morza, prawdziwego morza bez końca!

Doszedłem aż do semaforu na samym już kresie wału, usiadłem tam na schodkach i — mówiąc poprostu — zagapiłem się na morze tak, iż nie wiedziałem, co się ze mną dzieje.
Nie wiem, długo tak siedziałem czy krótko, ale w tem uczułem na ramieniu łagodne dotknięcie i czyjś głos:
— Harcerzu! O czem myślisz?
Nademną stał pan, zwykły sobie pan, w popielatej marynarce, angielskiej czapeczce i z wielkiemi świecącemi okularami na świecącym nosie. Na twarzy był albo żółty albo opalony, nie wiem.
— O czem myślisz? — powtórzył.
— O morzu — odpowiedziałem.
— Cóż myślisz?
Przez chwilę milczałem.
— No?
— Jakie to inne. niż Jastarnia, jakie niepodobne, weselsze.
— Niemcy protegowali Helan, popierali ich jako swoich, a Kaszubów rozmyślnie zaniedbywali i traktowali po macoszemu. Zresztą Hel należał do Gdańska...
— Czemuż sama Polska nie dbała —
— Młodzieńcze, nie sądź, nie potępiaj! Gdańsk był polskim portem a o Gdańsk Polska dbała Tak. Tu weselej. Tu już istotnie — morze, prawdziwe morze.
— To rząd niemiecki wybudował ten port?
— Tak. A dawniej, kiedy portu nie było, Helanie mieli strasznie ciężkie życie i byli biedniejsi od polskich rybaków z półwyspu, znacznie biedniejsi. Gdańsk był i dla nich twardy. Kiedy naprzykład rybacy mieli swe łodzie po tej stronie a w nocy zerwał się większy wiatr lub burza, musieli przeprowadzać baty na drugą stronę cyplu, na t. zw. „Buitenkant“. A że wiatr na morzu zmie-