lub dwadzieścia żaków — to „linka“, tak samo jak „anką” będzie osiem „manc” — to jest zastawnych sieci szprotowych lub śledziowych. Młotem pięciofuntowym, koniecznie dębowym, wbija się pierwszy pal tuż przy brzegu, jeśli linkę stawia się u wybrzeża, co bywa najczęściej na Wielkiem Morzu, a wówczas pal ten nazywa się „krajewy“ czyli lądowy, bo „krajem” w mowie rybackiej nazywa się ląd, „na kraju” oznacza „na lądzie“, wiatr „od kraju“, od lądu i t. p. Jeśli się stawia żaki dalej od lądu, co bywa przeważnie w zatoce, wówczas ten pierwszy pal nosi nazwę „czołowego”. Następnie palami, przeważnie trzema, przymocowuje się do dna „werę“, czyli długie skrzydło żaka i wrzuca się w wodę sam żak tak, aby pierwszy duży pałąk z wejściem zwrócony był ku brzegowi, zaś stożek, również palem „zamocniony“, w stronę morza. Krótkie skrzydło, odchylone od żaka mniej więcej 45°, także się palem utwierdza. Za pierwszym żakiem stawia się w ten sam sposób drugi, trzeci, czwarty, dziesiąty i tak powstaje „linka“ ustawiona zawsze prostopadle do brzegu. Ostatni żak jest zwykle trochę odchylony od linki w stronę prawego skrzydła, które, gdy się na linkę patrzy z brzegu, znajduje się zawsze po jej prawej stronie. Węgorz, natknąwszy się na duże skrzydła i rozumiejąc, że coś tu jest nie w porządku, instynktownie ucieka od lądu na głębszą wodę i dochodzi do otworu żaka, wrócić nie mogąc, bo mu to prawe skrzydło nie pozwala.
Oto krótki opis linki żaków. Podałem tylko szczegóły zasadnicze, bo zresztą różnych sposobów jest bardzo wiele, stosownie do właściwości „toni“ na której się żaki stawia!
Od tego dnia często wyjeżdżałem na stawianie żaków, a ponieważ byłem zręczny i dość silny, rybacy pozwalali mi pracować, tak że w tej robocie szybko nabrałem wprawy.
Zabawiałem się tak, to wyjeżdżając z rybakami na morze, to przebywając w gronie życzliwej mi i przyjaznej rodzinie państwa Zielińskich, nie myśląc ani o swem sieroctwie ani o przyszłości, gdy naraz stało się coś, co w pierwszej chwili zdruzgotało mnie niby piorun z jasnego nieba, ale później okazało się palcem Bożym, zrządzeniem czuwającej nademną dobrotliwie Opatrzności, która, nie skazując mnie na długie błąkanie się i szukanie, łagodnym szturchańcem odrazu skierowała mnie na właściwą drogę.
Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/78
Ta strona została przepisana.