Pewnego dnia pani Zielińska wręczyła mi list od swego męża. W liście typ pan Zieliński donosił mi, iż tego roku do Szkoły Kadeckiej przyjęty być już, mimo wszelkich jego starań i znajomości, nie mogę. Szczegółowo przedstawił mi wszystkie trudności i opisał nieszczęśliwy zbieg okoliczności, czego tu nie powtarzam. Wypadało mi tedy rok przeczekać, poczem wstąpiłbym do szkoły już bez trudności. Ten rok miałbym strawić, za radą zacnego pana Zielińskiego, w jego domu na powtarzaniu materjału, pomaganiu mu w gospodarstwie, wreszcie strzelaniu, szermierce i jeździe konnej, co w służbie wojskowej mogło mi się znakomicie przydać, a przytem pozwoliłoby mi zaoszczędzić trochę pozostałego po stryju grosza, oraz większą część mej pensyjki, co też przydałoby mi się po wstąpieniu do Szkoły Kadeckiej. Gdybyś jednak — kończył pan Zieliński — pragnął skorzystać z roku zwłoki i dalej chodzić do gimnazjum, pochwalę ci to i w razie potrzeby dopomogę.
Jak z tego widać, nie groziło mi nic, prócz zwłoki, dzięki której mogłem tylko skorzystać — albo na wykształceniu gimnazjalnem, albo — na wychowaniu. A jednak cała ta sprawa wprawiła mnie w wielki kłopot, tak, że przez jakiś czas chodziłem jak oszołomiony. Rzecz polegała na tem: Byłem przygotowany na wstąpienie do Szkoły Kadeckiej natychmiast, bo to było najprostsze i najrozumniejsze wyjście z mej dotychczasowej sytuacji, nie byłem jednak wcale pewny, jak sprawy ułożą się po roku, gdy położenie moje się zmieni i gdy, zamiast jak dotychczas, słuchać tylko starszych, zaufawszy własnym siłom, zechcę może sam o swym losie zadecydować. Nie wiedziałem, co począć. Bez szemrania wstąpiłbym natychmiast do Szkoły Kadeckiej i jak najpilniej, wypełniałbym swe obowiązki. Zwłoki bałem się niewiadomo dlaczego. Pierwsze było niemożliwe, drugiego uniknąć nie miałem sposobu. Męczyłem się tak, nie mając nikogo, ktoby mi mógł poradzić, co znów pierwszy raz dało mi odczuć moje sieroctwo.
Z tej męki, niepewności i przykrego położenia, dziwnym zbiegiem okoliczności, który za zarządzenie Boskie uważam, wybawił mnie Dawid Długi.
Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/79
Ta strona została przepisana.