wdzięczny za zaproszenie, gramoląc się pośpiesznie na łódź.
Obu towarzyszących Dawidowi młodych rybaków już znałem, bo wyjeżdżałem z nimi stawiać żaki.
Było ciepło, ale na morzu dmuchnął chłodny wiatr, a że byłem bardzo lekko ubrany i w dodatku bez śniadania, zrobiło mi się zimno, tak, że poprosiłem aby mi dla rozgrzewki pozwolono wiosłować, w czem również miałem niejaką wprawę. Jeden z młodszych rybaków, imieniem Anton, podał mi wiosło, mówiąc:
— Masz antrybę i ciągnij!
— Jaką „antrybę“? Przecie to wiosło!
Anton potrząsnął przecząco głową:
— Wiosłem nazywa się u nas okuta żerdź do „pchania“. To są antryby, po krajowemu — wiosła lekkie. Długie, ciężkie wiosła na batach nazywają się „remy“.
Na każdym kroku coś nowego. Domyśliłem się, że nazwa „antryba“ pochodzi z niemieckiego, podczas gdy nazwa „rema“ jest wyraźnie pochodzenia łacińskiego.
Pracowałem ochoczo, tak, że wkrótce pot zaczął się ze mnie lać.
Płynęliśmy tak przeszło pół godziny, poczem Dawid powiedział coś po kaszubsku i przestaliśmy wiosłować.
— Patrz teraz, Janku, co ja robio, żebyś się nauczył czegoś z rybołóstwa! — zwrócił się do mnie stary rybak z poważną, uroczystą miną.
Z właściwem sobie namaszczeniem rzucił w wodę czteroramienną kotwicę, a potem baryłkę z przywiązanym do niej lejprem czyli liną. Wtedy dał nam znak głową i znowu zaczęliśmy wiosłować, zataczając powoli wielkie koło, podczas gdy Dawid wciąż wydawał lejper, długi na kilkaset sążni a obciążony kawałami cegły. W pewnej chwili zwrócił się do mnie i pokazując mi przywiązane do lejpra wiechcie słomiane, rzekł:
Widzisz? Słomianki do płoszenia ryb, a teraz przyjdzie skrzydło cezy. Ale ceza może być i bez skrzydeł. A teraz wydam macecę, t. j. matnię, worek sietny, długi na dziesięć metrów, u dołu obciążony ołowiem a na górze pływaki, tak, że maceca leży na dnie, jak szeroko otwarta
Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/81
Ta strona została przepisana.