miał do dwudziestu centnarów węgorzy. Kiedy stanęli na miejscu, kupiec kazał Dawidowi wsypać do ziugi dwa wielkie wory grochu i Dawid widział — przysięgał mi na to, jak węgorze groch chwytały.
Wypytywałem i innych rybaków i stwierdziłem, że niezbicie wierzą, iż węgorze jedzą groch — a ja wiedziałem, że to nieprawda! Najwięcej martwił mnie Dawid, bo albo widział, że węgorze groch jedzą, a tedy coś na tem wszystkiem musi być, albo też — on też mnie bujał, a wówczas — komuż wierzyć w tym nieznanym mi, rybackim świecie?
Zupełnie mi to humor zepsuło.
Zauważył to poczciwy Józk.
— Masz ty jaki trosk (zmartwienie), że jesteś taki szary? — zapytał mnie, gdyśmy znowu wyjechali stawiać żaki.
Nie chciałem mówić, obawiając się, że mnie jeszcze więcej zaczną „bujać“, ale tak nalegał, że nie wytrzymałem.
— Dawid widział, jak węgorze chwytały groch, a Dawid nie kłamie!
Powtórzyłem mu, co mi stary opowiadał.
Uśmiechnął się.
— Jo! — rzekł — Chwytały groch! Może to być! Złapany węgorz chwyta wszystko, co mu rzucisz. Ja widziałem niedawno węgorza, który w pysku trzymał szufelkę. A przecież nikt nie mówi, że węgorze szufelki zjadają. Ale w ten groch starzy wierzą.
Strona:Jerzy Bandrowski - Na polskiej fali.djvu/96
Ta strona została przepisana.