Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/100

Ta strona została przepisana.

snego punktu oparcia, bez magazynów, bez broni, lekarstw, amunicji — wszystko musimy rabować. A jednak bijemy bolszewików w polu, bierzemy miasta. Teraz oni przestaną wierzyć w ową niezwyciężoność, i teraz — jeśli takie jest ich przeznaczenie — będą mogli ich bić już wszyscy — kozacy, chłopi, „es-erzy“, „biało-gwardiejcy“. Mamy jeszcze dużo do zrobienia, ale niezawodnie uzyskamy kontakt z omską grupą, a trzecia dywizja z pewnością przebije się z Władywostoku. Opanujemy kolej syberyjską.
— Więc?
— Uważaj: Kontynenty Rosji się zlękły, potęgi zadrżały przed tą furją czerwoną, szachrującą wraz z Niemcami, a kilkadziesiąt tysięcy narodu, o którym mało kto wie, śmignęło tę bestję w pysk i osadziło na miejscu.
— Zatem wołaj: Sława nam. Masz prawo.
— Nie rozumiesz mnie. My tu wstrzymamy im dowóz chleba, masła, mięsa i skór, zamkniemy im całą Syberję i — niech zdychają żydy w Moskwie! Samym barszczem nie wyżyją. Jeśli ententa to zrozumie i potrafi wyzyskać, wiesz co się może stać? Rewolucja rosyjska zostanie złamana! Ci nasi sojusznicy to straszne niedołęgi, ale przecie może zrozumieją, że to moment jedyny.
— Wątpię.
— Któż wie? Ale nie na tem koniec. Jak my chwycimy raz główną arterję Syberji — czemuż ją oddawać? Czemu nie podwieść trochę wojska, parę dywizyj kanadyjskich, parę korpusów amerykańskich i nie stworzyć tu znowu frontu przeciw Niemcom? A wówczas — pomyśl, wówczas po-