Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/125

Ta strona została przepisana.

czapce wstążeczkę polską, czeską i serbską, na rękach — o ty wykwincie! — rękawiczki.
Szedł chwilę przy Niwińskim w milczeniu.
— Co się z tobą dzieje, Curuś? — spytał go Niwiński. — Czemu się nie pokazujesz?
— Mieszkasz w sztabie, między samymi potentatami! — z fałszywą skromnością odpowiedział chorąży. — Nie śmiem się narzucać.
— Bardzo słusznie. A cożeś robił w ostatnich czasach?
— Co?
Curuś odwrócił głowę a potem przez chwilę patrzył przed siebie, — jakby tam daleko kogoś szukał.
— Chodziłem po mieście. Dużo chodziłem. Byłem i w obozie jeńców...
— Ba! I cóżeś znalazł?
— Szukałem ludzi ale — znalazłem tylko „człowieków...“
— A ba! „Człowieki“ są wszędzie, ludzi za to mało! — uśmiechnął się Niwiński wesoło — Ja też szukałem. Byłem w różnych miejscach. Ale Bogu dzięki ludzi niema!
— A ja byłem nawet w tiurmie! — dodał Curuś.
Niwiński drgnął.
— No?
Curuś zmarszczył brwi.
— Dużo ludzi. Za dużo ludzi! — odpowiedział zagadkowo.
W orszaku idącym za trumnami powstał ruch. Okrążano olbrzymią kałużę na środku ulicy. Niwiński poszedł na prawo, Curuś mu się gdzieś zagubił.