Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/13

Ta strona została przepisana.

wym, bez żadnych jednak odznak, ogromny chłop, znany i nieznany zarazem. Oczy były znane, lecz czegoś brakowało. Aha! Kędzierzawa czupryna, bujna, „literacka“ broda.
— Na zdar, pane Markowicz! — przywitał go Niwiński — Siądźcie na chwilę.
— Nie mam czasu, muszę już iść! — odpowiedział Słowak.
Ale przysiadł się do niego.
— Nie poznałem was w pierwszej chwili — mówił Niwiński. — Coście zrobili z czupryną?
— To, widzicie, są takie komedje. My pracujemy teraz konspiracyjnie. Wiecie, że nasi komuniści zajęli nasz lokal? Na szczęście, zdążyliśmy papiery popalić. Maksa aresztowany, siedzi już w Butyrkach.
— A czy to są czescy komuniści, czy też komuniści przez was odkomenderowani?
Dryblas uśmiechnął się.
— Gdyby to było tak! Ale wy, panie Niwiński, znacie nas! Niema teorji społecznej, którejby się nasz człowiek nie chwycił. Każda nowość mu imponuje.
— A co wy tu robicie?
— Mamy zostać. Odkomenderowano nas. A wy nie jedziecie? Zdaje mi się — byłby ostatni czas. Zostaną tu tylko ci, którzy z Niemcami trzymają.
— No, tak, zapewne, niebezpiecznie, nieprzyjemnie, zaś przedewszystkiem głupio. Oni tu od abecadła zaczynają, a myśmy już z tego wyrośli. Toteż ja jadę.
— Dokąd?