Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/135

Ta strona została przepisana.

do opisania, ale które łatwo sobie wyobrazić. Chętnie korzystali z tego entuzjazmu Czesi, z pewną nieśmiałością oficerowie, cynicznie i bez najmniejszych skrupułów szeregowcy, których, skutkiem ich większej od rosyjskiego sałdata ogłady, samarskie damy często za oficerów brały. Jest też rzeczą jasną, iż ordynansi mają zawsze więcej czasu od swych oficerów.
Tak tedy święciła się ta nadwołżańska orgja.
Ale po jakimś czasie Czesi się znudzili i do łask powrócili dawni wielbiciele, cierpliwie i w milczeniu znoszący tę zdradę — liczni, ba, niezliczeni i na polu miłości niestrudzeni oficerowie byłej armji carskiej — swoi, a przez to pod każdym względem wygodniejsi. Z wstążeczkami św. Jerzego na różyczkach czapek, a jeszcze częściej i bez tej wstążeczki, z minami filozofów, zajętych nadzwyczaj ważnemi sprawami, napół po wojskowemu ubrani, paradowali ci młodzi ludzie przy dźwiękach wojskowej orkiestry czeskiej po parku, niechętnie i zgóry patrząc na Czechów i nie myśląc o przyszłości. Wszystko ułożyło się jak mogło najlepiej. — Niech Czesi wojują, a my będziemy im płacić! — sprecyzowali rzecz kupcy.
Wogóle po pewnym czasie entuzjazm do Czechów osłabł. Mało kto wiedział dobrze, kim oni właściwie są. Nie zdawano sobie nawet sprawy z tego, że to jakaś narodowość. Niektórzy uważali ich za nieznaną dotychczas sektę religijną, inni mówili, że to „zbuntowani awstrijcy“, jeszcze inni, byli żołnierze frontowi, którzy wiedzieli, że Czesi są przeważnie wywiadowcami, uważali słowo „Czech“ za określenie nieznanej sobie rangi pod-