Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/137

Ta strona została przepisana.

Komitet Członków Konstytuanty i szedł na naradę, która po długim czasie kończyła się oświadczeniem, „iż na razie nic się zrobić nie da.“
Więc Czesi zaciskali zęby i milczeli. Myśleli, że republiką nadwołżańską będą się mogli zasłonić przed bolszewikami, tymczasem to właśnie oni musieli jej przed nimi bronić. A sił mieli za mało — potrzebowali ludzi. Ożenilek ze swym bataljonem i paru sotniami kozaków wciąż jeszcze warował nad Wołgą, bijąc się w arjergardzie, zaś równocześnie Czesi potrzebowali wszystkich swych sił do rozbicia bolszewików w dwuch kierunkach — ku Ufie i ku Orenburgowi.
Czekali jednak cierpliwie na szczęśliwą sposobność i zmianę sytuacji, pocieszając się tem, że siły ich, choć nieznacznie, przecie wzrosły. Przebiło się do nich trochę kozaków, zaś w Samarze przyłączył się zatrzymany przez bolszewików w swej wędrówce na wschód bataljon piechoty serbskiej z pół szwadronem jazdy. Piechota była trochę zdemoralizowana, ale chętnie zastąpiła Czechów w służbie garnizonowej, zaś kawalerzystom Czeczek był bardzo rad, bo jazdy nie miał zupełnie.
Naogół nastrój był tak nieprzyjemny, że Niwiński najchętniej przesiadywał „w domu”, to znaczy, na stacji, przy eszelonach. Tam, czuł się najlepiej.
Długie pociągi, po kilkadziesiąt wozów każdy, zajęły prawie wszystkie tory daleko w obrębie tej wielkiej stacji. Na drugim czy na trzecim torze stał eszelon sztabu dywizji, do którego Niwiński został przydzielony. Były w nim dwa wagony oficerskie, kuchnia, kancelarja, służąca zarazem za redakcję pisma litografowanego, wydawanego przez