Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/138

Ta strona została przepisana.

komitet dywizji, zaś dalej szły wozy z kompanją sztabową. Oficerowie mieszkali po trzech, po czterech w przedziale. Ciasnota przechodziła wszelkie wyobrażenie ludzkie, każdy ściskał się, jak mógł, na swoim legowisku, ale — tu przynajmniej żyło się życiem prawdziwem. Tu nazywało się rzeczy po imieniu i tu Niwiński zrozumiał, że, jakkolwiekby się sprawy układały, Czesi nie myśleli o niczem innem, jak tylko o opuszczeniu Rosji.
Na drugich torach stały eszelony poszczególnych pułków, bataljonów, bateryj, pociąg szpitalny, amunicyjny i tak dalej. Ceglasto-czerwone wozy były przeważnie udekorowane. Na jednym, ujęte w ramy z zieleni, widniały pięknie namalowane Hradczany, na drugim srogi Żyżka z przepaską na oku, na trzecim charakterystyczna, w szpic zakończona głowa profesora Masaryka, to znów Hawliczek-Borowski — zaś wszędzie kwiaty, napisy, hasła narodowe. W poprzerabianych przemyślnie ciepłuszkach ludzie mieszkali czysto i porządnie, jak w izbach. Mieli swe sprzęty, naczynia, warsztaty, bibljoteki, kluby i areszty, przez których zakratowane okna wyglądały dziwnie spokorniałe twarze zakładników i komisarzy bolszewickich. Każdy kąt był wyzyskany, każdy sprzęt na swojem miejscu, na ścianach mnóstwo pocztówek w stylu wojskowym, to jest — z nagiemi kobietami. Baczniejszy obserwator mógł też gdzieniegdzie dojrzeć kobiety nie nagie, owszem — ubrane solidnie choć oryginalnie, dla niepoznaki — w mundury wojskowe. Tolerowano to ze względu na nienormalną sytuację wojska, znajdującego się wciąż w podróży.