Ludzie, którzy pierwsi zgłosili się do tej pracy, nie byli źli.
Samo przez się rozumiało się to u chorążego Curusia i skauta Dworskiego. Dla nich wojsko polskie było wszystkiem, nic też dziwnego, że pracowali niezmordowanie. Curuś agitował, przyjmował ochotników, uganiał za różnemi rzeczami po mieście, zwalczał kontragitację, Dworski miał istotnie wcale rozgałęzione stosunki konspiracyjne. Ale to byli żołnierze, wierni wprawdzie, oddani sprawie lecz nic nie znaczący.
Zato zgłosili się dwaj „cywile”, „członkowie społeczeństwa”, ludzie na stanowiskach, o nazwiskach w tych stronach znanych, coś niecoś „reprezentujący”. Doktor, człowiek siwy już, starszy, ogromny, ociężały i potężny, wyglądał jak wieża szachowa, ruszał się powoli i ostrożnie, jak atleta, a oczy miał pełne życia, humoru, niezbyt może mądre, ale niezmiernie poczciwe i ufne. Trzynaście lat przesiedział w Kazaniu, sześć w Samarze, trochę zruszczał i schamiał, ale bronił się przeciw temu, jeździł przed wojną często do Warszawy, do Francji. W życiu polskiem nie orjentował się i dlatego przez pewien czas polskiej akcji wojskowej w Rosji szkodził. Zorjentowawszy się przy-