Robota wrzała.
Curuś wyszukał gdzieś byłych austrjackich podoficerów rachunkowych czy buchalterów, zawalił im stół papierami i kazał pisać, zakładać księgi rachunkowe, listy pułkowe i temu podobny „Schmarn” austrjacki, z którego Niwiński się śmiał, choć wiedział, że się bez niego obejść nie może. Niestrudzony chorąży agitował bez przerwy w dużym samarskim obozie jeńców, sprowadzał pojedynczych ochotników, myszkował, szukając, gdzieby zarekwirować maszyny do szycia, skądby wygrzebać krawców. Doktór pilnował Francuzów, wygrzebał skądś kilka Naganów, kupował łyżki, noże, widelce dla żołnierzy, inżynier klecił odezwy, Dworski rozpuścił swych skautów po kraju, wygrzebując z zapomnienia jakichś nadzwyczajnych ludzi, Niwiński uganiał za Czechami, godzinami warował pod wagonem Czeczka, kłócił się z oficerami intendentury. „Związek” został zalegalizowany i uznany, oddział rósł w oczach.
Przyglądał się Niwiński żołnierzom bacznie.
Legjoniścy, Dowborczycy, byli żołnierze austrjaccy czy niemieccy do munduru rosyjskiego nie mieli wstrętu żadnego. Brali z radością „rubaszki”, „szynele”, „bezkozyrki”, „sumki”, różny