ich dziwne, tajemnicze miasteczko — długie rzędy baraków i długie szerokie między niemi ulice — coś w rodzaju udoskonalonej wsi indyjskiej — efemeryda sztucznego i fantastycznego życia społecznego z musu, środowisko przeżyć dziwnych a bolesnych, obserwacyj, kto wie, jak ciekawych, cierpień wyjątkowych, tragedyj głębokich a nikomu nieznanych, bądź co bądź, mimo wszystko, strzęp Europy środkowej porzucony w dalekim stepie, otoczony świeżem, brutalnem życiem pierwotnem.
— A więc — zlikwidowałem przecie jeden z tych dziwolągów Wielkiej Wojny! — myślał Niwiński z nietajonem zadowoleniem.
Bo teraz ci oto ludzie rozproszą się i wyjdą z ogrodzenia drutów kolczastych. Prawda, tych drutów nikt nie pilnował, jednakże jeńcy tak do nich przywykli, iż sami przekroczyć ich nie śmieli. A teraz rozproszą się po świecie. Jedni pójdą bić się — drudzy będą dźwigali przy eszelonach intendentury ciężary, jeszcze inni zasiędą w warsztatach, reszta wreszcie pójdzie pracować na roli dalekich krajów, zobaczy nowe miasta, nowych ludzi! O, nie trzeba się bać nowych ludzi! Wszędzie jest — to samo! Między nowymi ludźmi nie gorzej niż między starymi znajomymi. Są, którzy nigdy się nie poznają, są starzy znajomi, którzy się nigdy przedtem nie spotykali. Każde życie jest lepsze od więzienia.
Późnym wieczorem „Karamzin”, wielki statek rzeczny, pełen jeńców, żołnierzy a także zmykających ze Syzrania oficerów sztabowych, zaczął się zwolna odsuwać od brzegu.
Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/189
Ta strona została przepisana.