Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/192

Ta strona została przepisana.


XVII.

W zamkniętej ciepłuszce Niwiński stał zupełnie nagi i mył się. Poczciwy chorąży Curuś pomagał mu, doktor przyglądał się i „referował”.
— Więc nasz inżynierek wydrukował tu dwie odezwy, jedną do żołnierzy, drugą do społeczeństwa i pojechał do Ufy.
— Bardzo dobrze. Tylko w tej drugiej odezwie tytuł mu się nie udał. Zamiast „do społeczeństwa” jest „do sopłeczeństwa”.
— Ale kiedy bo to jest „sopłeczeństwo”! — wtrącił Curuś.
— Wy jesteście cały „w paski”, jak angielski materjał! — zauważył doktor.
— Byle nie w centki!
— Sypiacie na gołych deskach?
— Myśleliście może, że na piernacie? A co tu słychać?
— Mieliśmy wczoraj bunt — rzekł Curuś. — Tajny wiec robotników kolejowych. Rozpędzaliśmy, aresztowaliśmy, wsadzaliśmy ludzi do dziury... Strzelałem trochę...
— Gdzie?
— Na dworcu. Uratowałem życie czeskiemu komendantowi stacji, którego robotnicy chcieli w kanale utopić... Obiecał mi za to wagon osobowy...