Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/211

Ta strona została przepisana.

dział, że ten tu pociąg, to właśnie ich pociąg, ten ku któremu dzień i noc dążyli? Czy ten cal biało-czerwonego jedwabiu na czapce świeci tak daleko? A jednak oni poznali i choć nie słychać było krzyku, widać było, jak oni tam na tej drezynie wymachują hełmami i czapkami, widać było, że krzyczą!
Lokomotywa pociągu pancernego sapnęła ciężko i, jak koń ukłuty ostrogą, z miejsca ruszyła galopem Żuk zaczął gwałtownie przebierać nogami w miejscu.
Wreszcie stanęła drezyna, stanął pociąg pancerny i żołnierze z obu stron rzucili się ku sobie. Myślałby kto, że idą do boju, tak wściekle biegli, tak się zwarli z sobą i zaczęli ściskać, bić pięściami po ramionach, po plecach, potrząsać sobą, obmacywać, a kląć przytem... A zęby ich były zacięte, twarze blade, spocone i tylko oczy świeciły ogromną, niewypowiedzianą radością. Aż nagle krzyknął ktoś nieprzytomnym, oszalałym głosem „Sława nam!“ i ciche, smoliste, szarpane lasy syberyjskie odkrzyknęły: „Sława nam!“
Zmęczeni tym wybuchem radości żołnierze usiedli na wale kolejowym. Koledzy z pociągu pancernego częstowali ich wódką i papierosami.
— To wszystko, co mamy! — usprawiedliwiali się — A i to tylko „Sirotkowie“ o nas pamiętali! Wciąż naprzód i naprzód, pobielić nigdzie nie można! Ale kto wy jesteście?
Był to patrol jednego z pułków drugiej dywizji, wysłany przez pułkownika Syrowego w celu uzyskania łączności z pierwszą dywizją.
— A więc jesteśmy połączeni! Sława nam! Teraz już nam nie dadzą rady! A gdzie trzecia dywizja?