Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/216

Ta strona została przepisana.

sobie w oczy, siedząc na twardych ławkach i grzebiąc w koszyku Niwińskiego, gdzie były i bułki białe i masło i „parasionok“ i nawet cietrzew — wszystko, co można było dostać w bufecie na stacji.
— Ja na głodno rewolucji nie lubię! — mówił Niwiński — Głodny człowiek nie ma humoru, a bez humoru trudno o dobre pomysły.
Odpoczęli trochę, patrząc na Ural. Nic nadzwyczajnego, ale przecie znowu jakieś góry, nie te wieczne równie.
Niski, biały, kolejowy dworzec w Czelabińsku był pełny podróżnych i wszelakiego rozwydrzonego żołdactwa. Obok Czechów, zawsze pysznych i zadzierających nosa do góry, wałęsali się po dworcu Rumuni i Serbowie, zaś prócz nich paradowali żołnierze armji syberyjskiej z biało-zielonemi wstążeczkami swej republiki i z jakiemiś dziwnemi, pstremi hieroglifami, wyszytemi na plecach. Wśród nich dzwonili pysznie ostrogami kawalerzyści w czarnych płaskich czapkach rosyjskich i w czarnych mundurach z białemi naszywkami.
— Eto czto takoje? — spytał zaciekawiony Niwiński jakiegoś żołnierza.
— Korpus gienierała Annienkowa!
A! To to ten! Oddział zabijaków, nie przewyższający nigdy tysiąca głów a po każdej wyprawie topniejący do połowy, jako że ci, którzy się dostatecznie obłowili, nie chcieli już dalej narażać życia. „Bito“ w tej partji za lada co, rozstrzeliwano bez sądu, ale — ponieważ wolno było więcej niż gdzieindziej, ochotników nie brakowało. Służyli w tej bandzie Rosjanie, Baszkirzy, Polacy,