Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/225

Ta strona została przepisana.

— Dobrze ich dosiało! — rzekł Niwiński, kręcąc głową w podziwie.
— I, Niemcy nie są tacy straszni! Jak na nich huknąć — słuchają nie gorzej od Moskali. Oni tylko udają białych — ale to naród niewolniczy!
To rzekłszy Czech, wsparł się pod bok i przyglądał się przechodzącym obok niego Niemcom.
Każdy jeniec, mijając go, prostował się i robił ostro głową ruch „w lewo patrz“.
— Patrz, jak się dadzą wytresować. Będą oni jeszcze wnukom opowiadali o tem — a to też propaganda. Niech Niemiec wie, że i Słowianin może być panem.
Niedaleko Omska, to znaczy w odległości jakich ośmiu godzin jazdy koleją do Omska, w miejscowości Marjewka, eszelon Rady Narodowej zatrzymał się i podróżni wysiedli, aby oddać cześć dwom bratnim mogiłom Czechów, padłych tu w bojach z bolszewikami.
Polacy wysiedli też.
, Mogiły znajdowały się niedaleko toru kolejowego — jedna na łące, druga na polanie wśród lasu. Stanęli Czesi nad mogiłami i odśpiewali swój hymn narodowy, zaś Niwiński, słuchając go, myślał, jakie jest przeznaczenie tej ziemi, w którą dzieje wstrzykiwały tak wiele krwi narodów słowiańskich, podstępnym sposobem nawet Czechów i Serbów tu przywlókłszy.
Aż wreszcie pokazał się szeroki, złoty w słońcu Irtysz, i rozłożony nad nim w krąg ogromny, przedziwny Omsk, z przestronnemi, pylnemi ulicami, zgoła jak we wsi syberyjskiej biegnącemi wzdłuż niskich, drewnianych domków i czarne,