Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/226

Ta strona została przepisana.

wyniosłe kontury wysokich, nowoczesnych domów w środku miasta, o kształtach nieraz ekscentrycznych, dziwacznych — gdy na szerokiej widnej zdala, żółtej równinie piasczystej za miastem — podobne do krecich wzgórków — czerniały okrągłe jurty półdzikich, wędrownych kirgizów. Przedziwnie barwny i bogaty blask zachodzącego słońca palił się nad tem miastem, widnem zdala w całości, łatwem do przejrzenia i aż nadto wyraźnie demonstrującem swą młodość sąsiedztwem nomadów. Jądro jego, jak we wszystkich miastach, zbudowanych na pustyni, stanowiły silne, potężne gmachy wojskowe, budowane z wielkim kosztem i na wieki. Nad temi gmachami sterczały kopuły cerkwi, otoczone czubami zielonych drzew, dziwaczne, rozdęte lub kunsztownie poustawiane — dalej białe — wśród niskich domków drewnianych niby drapacze chmur — kilkupiętrowe kamienice nowe, w secesyjnym lub nowoczesnym stylu — i morze dachów szarych, spiętrzonych, niezliczonemi szybkami połyskujących. Wszystko jakby na jednym planie, z mostu kolejowego nad Irtyszem widziane jak z lotu ptaka, wszystko młode, nieodgadnione, kuszące a silne rozrastające się szeroko.
Nowy świat, ledwo wchodzący w życie.
W stojącym na omskim dworcu kolejowym eszelonie czesko-słowackiej Rady Narodowej panował nastrój radosny i podniecony.
Zebrani w nim byli delegaci i wysłannicy trzech dywizyj na doroczny zjazd wojska czeskiego — tym razem w Omsku — wszystko starzy bojownicy za wolność, ludzie rozumni i inteligentni, lecz już zatwardziali w bojach a przeto krańcowi, na-