Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/227

Ta strona została przepisana.

miętni i nieprzejednani, twardzi, na sobie tylko polegający. Przywykli do mieszkania w wagonach i ciasnocie, z wprawą i zręcznie urządzali się w ciasnych przedziałach, najzupełniej poprzestając na wyznaczonej sobie kanapie i znajdującej się nad nią siatce. Goszczono ich — to znaczy dawano im bezpłatnie prosty, żołnierski wikt z kuchni eszelonowej, a czasem parę butelek piwa, jakąś butelczynę zarekwirowanej wódki lub pudełko papierosów. Ci, którzy się „zdarli“, „fasowali“ nowy mundur lub buty, aby się mogli na zjeździe godziwie prezentować. Otrzaskani ze światem, ludzie, którzy widzieli bardzo wiele, nie spieszyli się do oglądania miasta, lecz spędzali czas w eszelonie, rozmawiając i wypytując o przygody dawno niewidzianych znajomych.
A ciekawy to był eszelon!
Na pierwszy rzut oka wyglądał on tak samo a może nawet gorzej niż inne. Kancelarje nie zwykły przystrajać się w kwiaty, jak to chętnie czynią młodzi żołnierze. Zato kto mógł przejść przez wszystkie wozy i zbadać ich treść wewnętrzną, zrozumiał, z czem miał do czynienia. Wagony, poprzerabiane i zapełnione różnemi sprzętami skromnemi, bo sporządzonemi z nieheblowanych desek, lecz odpowiadającemi potrzebom, były najrozmaitszemi instytucjami. Więc w jednym wagonie była minjaturowa sala posiedzeń, w drugim archiwum, w trzecim kasa, pilnowana stale przez warty, w czwartym sąd, dalej redakcja „Czesko-słowackiego Dziennika”, redakcja tygodnika słowackiego, zecernia, maszyna drukarska, tłocząca dziennie kilkanaście tysięcy egzemplarzy dziennika, zakratowane